Czy dużo takich ludzi jest, którzy w pojedynkę potrafią zarobić 15 tysięcy w miesiącu?
jednym z warunków do skorzystania z ulgi jest uzyskanie przychodu (w miesiącu poprzedzającym złożenie wniosku) w wysokości maksymalnie 300 proc. prognozowanego przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej w 2020 r., czyli 15 681 zł.
Dowiadywałam się z amerykańskich filmów fabularnych, jak rządzi się integralna struktura, jaką jest amerykańskie wojsko. Widziałam ogromnie dużo filmów o tematyce wojskowej. Ukazywały przeróżne sytuacje i problemy. Poznawałam nienaruszalne reguły i zasady, od których nie ma odstępstwa. Ale były też sprawy, z powodu których bohaterowie podejmowali ryzyko sprzeciwu i wygrywali. W środowisku wojskowym – jak i w cywilnym – zdarzają się przecież zachowania zasługujące na potępienie. Trzeba umieć rozpoznać, gdzie kończy się waleczność, a zaczyna zwyrodnialstwo i zbrodnia. Gdzie kończy się lojalność i wojskowa solidarność, a zaczyna zdrada wobec armii i ojczyzny.
II Wojna Światowa ukazała słabość krajów Europy. Hitler zajął prawie cały obszar naszego kontynentu i wybierał się na Związek Radziecki. Gdybym była Stalinem, naprawdę bym się przeraziła.
Wcale mnie nie dziwi gigantyczna mobilizacji sowietów i wszelkie ich dążenia zmierzające do powstrzymania Hitlera. Nie dziwi mnie także Pakt Ribbentrop-Mołotow. Według mnie Pakt ten miał zamydlić Hitlerowi oczy. Nie dziwi mnie również wyjście wojsk sowieckich poza granice swojego kraju. Stalin zrobił dokładnie to samo, co Stany Zjednoczone po ataku na WTC. Armia amerykańska też rozpoczęła działania obronne poza granicami swojego kraju, na południu Europy w państwach muzułmańskich.
Po II Wojnie Światowej Związek Radziecki objął swoją dominacją sporą część Europy. Jak długo ten stan trwał, w Europie panował spokój. Gdy tylko sowieci się wycofali, w Europie się zagotowało. I gotuje się do dziś.
Układ niniejszy pozostanie w mocy w ciągu dwudziestu lat. W stosunku do Układających się Stron, które na rok przed upływem tego okresu nie przekażą Rządowi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej oświadczenia o wypowiedzeniu Układu, pozostanie on w mocy na okres następnych dziesięciu lat.
W przypadku utworzenia w Europie systemu bezpieczeństwa zbiorowego i zawarcia w tym celu Ogólnoeuropejskiego Układu o bezpieczeństwie zbiorowym, do czego wytrwale dążyć będą Układające się Strony, Układ niniejszy utraci swą moc z dniem wejścia w życie Ogólnoeuropejskiego Układu.
Sporządzono w Warszawie, dnia czternastego maja 1955 roku, w jednym egzemplarzu, w językach polskim, rosyjskim, czeskim i niemieckim, przy czym wszystkie teksty posiadają jednakową moc. Uwierzytelnione odpisy niniejszego Układu będą przekazane przez Rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej wszystkim innym Stronom Układu.
Na dowód czego Pełnomocnicy podpisali niniejszy Układ i zaopatrzyli go pieczęciami.
Sprytni przywódcy naszego Matrixu obdarzają nas, emerytów, kolejną podwyżką ok. 70 zł. Ale ja nie chcę, bo znów na tym stracę! W tamtym roku straciłam 250 zł. Sprawa wygląda następująco: Mam bardzo małą emeryturę. Tak małą, że kwalifikuje mnie do zasiłku z Opieki Społecznej. W tamtym roku, po podwyżce 70 zł, Opieka zabrała mi 250 zł. Czyli straciłam 180 zł miesięcznie. I teraz na pewno będzie tak samo. Trzeba by wyliczyć, ile państwo wypłaci emerytom łącznie w ramach podwyżki, oraz ile zaoszczędzi Opieka Społeczna łącznie na wszystkich zasiłkach dla emerytów. PIS w ramach swoich kampanii wyborczych powinien podawać do wiadomości publicznej obie kwoty.
„Pierwszych trzech wydawców odrzuciło książkę. Kontrowersją było postawienie przez Arendt znaku równości między totalitaryzmem sowieckim i niemieckim.„
Rzecz dzieje się w USA. Wynika z zacytowanego fragmentu, że wyznawany w Polsce pogląd, według którego totalitaryzm sowiecki i niemiecki były identyczne, nie jest jedynie słuszną oceną i definicją tamtych systemów. Od dawna istniały inne oceny i definicje. Wnioskując dalej, nie jest także żadną świętością teoria, według której sowiecki system był totalitaryzmem. A może nie był totalitaryzmem? Czyż nie wolno o tym w Polsce dyskutować? Grzech śmiertelny spadnie na każdego, kto się ośmieli podważyć tą „jedynie słuszną rację”?
Moim zdaniem, sowieci podbili część Europy i prowadzili działania w celu podporządkowania sobie poszczególnych państw. Działania były agresywne, ale – według mnie – nie był to totalitaryzm, lecz podbój i podporządkowanie. Stanowiło to odpowiedź na zawładnięcie Europą przez hitlerowskie Niemcy. Metoda okazał się skuteczna, ponieważ przez cały czas istnienia Układu Warszawskiego panował w Europie spokój. Spokój prysł jak mydlana bańka natychmiast po rozwiązaniu Układu Warszawskiego. Wszyscy pamiętamy wojnę w byłej Jugosławii i zamieszki w innych pokomunistycznych państwach. Do dziś nie ma spokoju.
Miał być kapitalizm, mieliśmy wejść do rodziny państw zachodnich. A co się stało? Zamieniliśmy Moskwę na Brukselę. Nie taka była umowa! Podczas zrywu solidarnościowo-niepodległościowego w ogóle nie było mowy o jakimś parlamencie poza Polską, któremu będziemy podlegać. Nie takie były hasła i nie taki był program „Solidarności” i KPN-u. Mieliśmy stać się państwem kapitalistycznym i niepodległym.
Urodziłam się w roku, w którym umarł Stalin. Ludzie, którzy urodzili się w i po 1953 r. żyli w systemie już nie stalinowskim. Ten etap komunizmu, po śmierci Stalina, stopniowo ewoluował i moje wspomnienia z lat dzieciństwa i młodości nie są zasnute żadnym cieniem „reżimu komunistycznego”. Szkoła, sport, życie rodzinne – wszystko pozbawione było ingerencji komunistycznych władz. Nie zaznałam przejawów indoktrynacji czy sowietyzacji. W Polsce nie miała miejsca ani jedna interwencja sił Układu Warszawskiego. Nazywano PRL najweselszym barakiem w obozie komunistycznym.
Mam wrażenie, że kolejne władze Polski pokomunistycznej pominęły nasze pokolenie, jakbyśmy zupełnie nie istnieli. Utknęły w czasach stalinowskich i karmią nas spreparowanymi „prawdami”, jak duchy epoki stalinizmu. Metodą goebbelsowską wlewają w nasze dusze nienawiść do czegoś, czego nie zaznaliśmy. Indoktrynują nas.
Przed telewizorem mam ochotę na przemian postawić sobie klęcznik albo chwytać za karabin maszynowy. Niepokalane potwory sceny politycznej i władz realizują wobec Polski wrogi, wyniszczający plan. Straty liczone w miliardach złotych, obszary nędzy, nieustające afery i prymitywne, ordynarne kłótnie – machina dywersji przemiela nasz kraj, począwszy od Okrągłego Stołu. Modeluje człowieka bez duszy i system bez duszy. My, obywatele, stajemy się cyborgami dyspozycyjnymi dla obcego kapitału.
“Dobry” pan premier oznajmił nam, że dla niektórych obywateli podatki będą mniejsze. Ale – panie premierze – nie podatki są problemem, lecz składki ZUS. Nie podatki nas rujnują, lecz ZUS. Wiem na pewno, że dotyczy to jednoosobowych firm jak moja (wykonywanie internetowych stron), i pewnie dotyczy również wszelkich innych małych firm. Nie wiem, w jakim stopniu dotyczy to firm wielkich.
My, Polacy pragnący zarobić na własnej działalności lub dorobić do pensji czy emerytury, stanowimy ogromny procent narodu. Uderza w nas i rujnuje ZUS. Do chwili uzyskania praw do emerytury trzeba płacić aż 1431,48 zł (2020 r.). Potem, po uzyskaniu emerytury, trzeba opłacać składkę zdrowotną wysokości 362,34 zł (2020 r.). Nie musi opłacać tej składki w danym miesiącu ktoś, kto: – otrzymuje miesięczne świadczenie mniejsze niż 2250 zł (brutto) – uzyskuje dodatkowe przychody tytułu działalności mniejsze niż 550 zł (50% najniższej emerytury w 2019 r.)
„Dobroć” polegająca na wprowadzeniu „Małego ZUS-u” działa tylko przez 3 lata. Potem powraca się do „normalnego” ZUS-u (czytaj: praca „na czarno” lub plajta).
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie skorzystać z „dobroci” naszych rządzących w związku z tym, że zdjęli z nas obowiązek rejestrowania działalności gospodarczej w CEIDG, jeśli osiągamy niskie z tej działalności dochody tj. mniej niż 1300 zł miesięcznie (2019 r.). Okazało się niestety, że mnie ta „dobroć” nie dotyczy – ta forma przewidziana jest wyłącznie dla osób, które nie prowadziły działalności w ciągu ostatnich 60 miesięcy.
Wniosek: NIE WOLNO mi będzie przez 5 lat przyjmować zleceń, jeśli zamknę swoją firmę. Czyli MUSZĘ zachować swoją działalność gospodarczą, jeśli zamierzam do mojego niskiego świadczenia emerytalnego na zleceniach dorabiać.
Inna „dobroć” naszych rządzących też mnie nie dotyczy: składka zdrowotna, do opłacania której zobowiązani jesteśmy my, prowadzący działalność emeryci, nie podlega zmniejszeniu w ramach „Małego ZUS-u”. Czyli nadal muszę lawirować tak, aby z tytułu firmy nie zarobić więcej niż 550 zł miesięcznie, bo jeśli zarobię 551 zł, będę musiała ZUS-owi zapłacić 362,34 zł.
Jak wynika z poprzedniego mojego wpisu, Polska nie chciała mieć bogatych obywateli ani ich podatków.
“Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.”
― Jan Kochanowski
Podczas zrywu solidarnościowego omawiało się, jak będzie wyglądać przyszła niepodległa i kapitalistyczna Polska. Miało być jak w Stanach Zjednoczonych pod tym względem, że każdy będzie mógł założyć własną firmę. Poczynając od – przykładowo – sprzedawania precelków na ulicy, będzie mógł gospodarczo stopniowo się rozwijać. Do jakiego poziomu wywinduje swoją firmę, miało zależeć WYŁĄCZNIE od własnej przedsiębiorczości, pracowitości i wizji.
Rok
Łącznie składki ZUS
2008
789,24
2009
839,02
2010
839,06
2011
890,14
2012
981,26
2013
1026,98
2014
1042,46
2015
1092,28
2016
1121,52
2017
1172,56
2018
1228,70
2019
1316,97
2020
1431,48
W 2008 roku postanowiłam założyć sobie własną jednoosobową firmę, zajmującą się wykonywaniem internetowych stron. Wcześniej przygotowałam się odpowiednio – w stopniu zadawalającym i wystarczającym do tego celu nauczyłam się kodowania i grafiki komputerowej. Niestety, koszty wynikające z obowiązku opłacania składek ZUS, wyszczególnione w powyższej tabelce, zmusiły mnie do pracy „na czarno”. Wykonując strony jednoosobowo nie zarabia się zbyt wiele. Bywa, że miesięczny zarobek nie przekracza 1000 zł. Opłacanie w takich miesiącach składek ZUS-owskich oznacza po prostu, że cały zarobek oddaje się państwu. Rozwiązaniem byłby ZUS procentowy.
Jestem wnuczką krakowskiego artysty malarza, Stanisława Chrząszcza. Zginął w Oświęcimiu. Mój tato, syn Stanisława, uczył rysunku technicznego w Technikum Hutniczo-Mechanicznym. Pracował tam przez całe życie, za wyjątkiem paru miesięcy na samym początku kariery zawodowej, kiedy uczył w innej szkole. Siostra ojca, Lucyna, uzdolniona i wykształcona w kierunkach: malarstwo, śpiew, gra na fortepianie. Ciocia ze strony ojca, Zofia, była wybitnym lekarzem w Szpitalu im. Narutowicza. Wujek ze strony ojca, Janusz, piastował stanowisko dyrektora Zakładów Chemicznych w Alwerni, grał na fortepianie, śpiewał. Generalnie, rodzina uzdolniona, ambitna.
Spotykaliśmy się co roku na imieninach u cioci Gieni. Stół zastawiony smakołykami, alkohol obowiązkowo w karafkach – likier raczej dla pań, ostra wódeczka raczej dla panów. Rozmowy, żarty, atmosfera coraz weselsza. My, dzieci, Paweł i ja, mieliśmy nakryty osobno mały stolik obok dużego, ale i tak w trakcie przyjęcia stawaliśmy się jego pełnoprawnymi uczestnikami – siadaliśmy wśród dorosłych, brali udział w rozmowach. Wujek Janusz na zmianę z ciocią Lucyną grali na pianinie i śpiewali.
Mojego tatę cechowało poczucie humoru, lubił żartować i płatać figle. Jednocześnie wykazywał się wysokim poczuciem sprawiedliwości, nienawidził chuligaństwa i wszelkiego rodzaju draństwa. Widziałam jak potrafił być porywczy wobec osób zachowujących się po chamsku. Uczył mnie skromności, ale równocześnie wielkiej odwagi, zarówno tak zwanej życiowej, jak i w małych sprawach. Pewnego razu bałam się wejść do ciemnej piwnicy. Powiedział: wejdź, bo jeśli ze strachu czegoś nie zrobisz, to potem przez całe życie będziesz żałować. Jako małą dziewczynkę zaprowadził mnie na wysoką wieżę, skąd skakało się ze spadochronem na linie umocowanej do wysięgnika na szczycie wieży. Bałam się, ale skoczyłam. Byłam za lekka, stanowiłam za małe obciążenie i obsługa na górze musiała trochę linę ręcznie popuszczać. Chodziłam na rytmikę, zajęcia mające rozwijać dzieci ruchowo i tanecznie. Nasz zespół maluchów wystąpił na wielkiej sali widowiskowej w Hucie im. Lenina. To był prawdziwy występ jak dorosłych, przed ogromną widownią. Pamiętam skierowane na nas światła reflektorów i chyba miałam lekką tremę.
Gdy byłam nieco starsza, rodzice zaprowadzali mnie do klubu TS Wisła na naukę pływania. Ponieważ nauka szła mi dobrze, trener przyjął mnie do sekcji pływackiej. Trenowałam kilka lat, nie uzyskałam sukcesów zbyt wielkich, ale w regionie osiągnęłam wynik w pierwszej piątce, a potem na uczelni zdobyłam pierwsze miejsce. Do dziś kocham ten sport. Basen, woda to jest moje królestwo. Bardzo ubolewam, gdy z powodu pandemii zamykają baseny i gdy finanse nie pozwalają mi na zakup biletów. Pływanie to dla mnie nie tylko przyjemność, to także zdrowie. W starszym wielu potrafi zastąpić pigułki, których niewyobrażalne ilości zmuszeni są starsi ludzie zażywać. Pływanie ma dla mnie znaczenie niemal mistyczne. Oto jestem otoczona wodą, harmonizuję się z nią. W miarę treningu, za każdym razem następuje moment, gdy przestaje istnieć wokół świat i jesteśmy tylko my, woda i ja.
Gdy osiągnęłam szczyt swoich możliwości w pływaniu, tato zaprowadził mnie do klubu Cracowia, abym popróbowała szermierki. Dostałam floret, trzymałam go w domu. Ten sport nie przypadł mi do gustu, dość szybko zrezygnowałam. Tato zaprowadził mnie do pobliskiego domu kultury na balet. Te zajęcia spodobały mi się bardzo, pokochałam taniec. Gdy byłam uczennicą średniej szkoły, miałam zaszczyt uczęszczać do Krakowskiego Domu Kultury „Pod Baranami” na zajęcia tańca towarzyskiego, prowadzone przez światowej sławy profesora tańca, Mariana Wieczystego. Tuż przed maturą przez parę miesięcy tańczyłam też w ludowym zespole tanecznym, prowadzonym przez znakomitą panią choreograf. Podczas krakowskich juwenaliów, w Klubie Pod Jaszczurami ja i mój partner pokonaliśmy w konkursie tańca towarzyskiego parę z Operetki Krakowskiej – oni zajęli drugie miejsce.
Wpływ taty na moje wychowanie był dominujący. Zgłosił mnie na konkurs recytatorski (niezbyt duży, kilkanaście osób), pomagał przygotować się – zdobyłam pierwsze miejsce. Poddał pomysł na plakat, wykonanie było moje samodzielne – mój plakat zwyciężył i wisiał zaraz przy wejściu do szkoły przez jakiś czas. Zaprowadził mnie na lekcje dykcji prowadzone przez aktorkę Teatru Starego. Zabierał mnie na plan filmowy – amatorsko zajmował się fotografią i przy dwóch ważnych serialach robił zdjęcia ekip filmowych podczas produkcji filmów. Zabierał mnie na swoje treningi strzeleckie. Stale robiliśmy wypady, a to do kina, a to do kawiarni lub restauracji. Sami lub w trójkę z mamą, często też w gronie znajomych moich rodziców. Kraków znałam nie po nazwach ulic, lecz nazwach kawiarni i kin. Tato kiedyś zrobił mnie i mamie prezent, nie pamiętam już z jakiej okazji, może Dnia Kobiet. Poleciałyśmy do Warszawy na obiad 🙂 Kupił nam bilety w obie strony, z powrotem w tym samym dniu. Zjadłyśmy obiad, pochodziłyśmy po Warszawie i wróciły do domu.
Nienawidziłam kolejek. Mój tato też ich nienawidził. Na szczęście blisko była restauracja Arkadia. Elegancki lokal pierwszej kategorii. Ubierałam się ładnie i spacerkiem szłam, najczęściej z tatą, do Arkadii na obiad. Nieskazitelne, wykrochmalone obrusy, wytworni i uprzejmi kelnerzy. Do wyboru dwie sale jedna na antresoli, druga na parterze. Jasno – wysokie, ogromne okna. Ciche rozmowy konsumentów przy stolikach. Czekając na zamówione dania mogłam porozmawiać z tatą, pomarzyć, poczytać albo zwyczajnie się ponudzić podglądając ludzi przy stolikach i obserwując bezszelestnie poruszających się po sali kelnerów. Zestaw dań – imponujący. Można było wybrać na co ma się ochotę.
Czyż nie było to lepsze od wystawania po kolejkach, dźwigania w pocie czoła ciężkich siat na czwarte piętro urywając sobie ręce? Od całego tego kramu związanego z gotowaniem obiadu w domu, przed, w trakcie i po? Stołowanie się w restauracji wcale nie było droższe od obiadów w domu. Gaz podczas gotowania i po obiedzie. Zmarnowane produkty, bo nie zawsze da się dokładnie wycyrklować ich ilość. Zmęczenie. Całą energię, jaką zapewnia obiad, zużywa się na jego przygotowanie i sprzątanie po nim. Ma to sens?
Z Arkadii spacer do domu. Zadania do odrobienia, nowe przeboje w radio do nagrania, zabawa z kotem. Parę razy w tygodniu lekcje tańca towarzyskiego u profesora Wieczystego. Od czasu do czasu tato brał gazetę i przeglądaliśmy program kin szukając nowych filmów. Lubiliśmy amerykańskie. Z Placu Centralnego co pięć minut odchodził autobus pośpieszny do centrum Krakowa. A jeśli nie autobus, to taksówka – brali po trzy osoby, tak więc koszt za taksówkę podobny był do ceny biletu autobusowego. Podczas jazdy autobusem na stojąco, tato uczył mnie zachowania równowagi – nie trzymaliśmy się uchwytów, najtrudniej było na zakrętach.
Tak oto pokrótce wyglądają moje wspomnienia z okresu komunizmu. Myślicie może, że byliśmy jakoś uprzywilejowani? Właśnie nie! Rodzice nigdy nie należeli do PZPR. 🙂
To co nastąpiło począwszy od Okrągłego Stołu, to była wielka kampania modelowania Polaków na zupełnie inny styl. To co najpierw mnie uderzyło i zszokowało, to zasiłki dla bezrobotnych, a dokładniej mówiąc sposób w jaki je wypłacano. Raz w miesiącu przychodziło się do wielkiej sali, gdzie z kilku kas działała tylko jedna albo dwie. Kolejka do kas zawijała się w kółko jak ślimak, ludzie stali ciasno jeden przy drugim. Panował straszny zaduch. Pomyślałam wtedy o bydlęcych wagonach, jakimi ludzi wywożono do obozów – historia znana każdemu Polakowi. Przez pewien okres czasu, kilka-kilkanaście miesięcy, zasiłki wypłacano każdemu bezrobotnemu tak długo, jak długo nie znalazł pracy. Potem zmieniono przepis, skrócono prawo do zasiłku do pół roku. Po tym czasie zasiłek już się bezrobotnemu nie należał. To był dla mnie kolejny szok: jakże można zostawić ludzi bez pieniędzy w ogóle, przecież to nie ludzi wina, że w kraju jest za mało pracy. Udobruchałam się trochę usłyszawszy, że bezrobotny bez prawa do zasiłku może zwrócić się do opieki społecznej po pomoc. Udobruchałam się jednak nie na długo. Okazało się bowiem, że poddano mnie degradacji społecznej, z pełnoprawnego obywatela, któremu od państwa coś się należy, stałam się proszącym o pomoc biedakiem, nieudacznikiem. Procedura przyznawania zasiłku z opieki była poniżająca. Musiałam spowiadać się ze swoich osobistych spraw – co posiadam, czego nie posiadam, co mają, a czego nie mają poszczególni członkowie rodziny. Opiekunka czujnym okiem spoglądała na wyposażenie mieszkania. Pytała mnie, czy cierpię na jakieś przewlekłe schorzenia, czy w rodzinie są jakieś patologie, alkohol itp. Procedura przyznawania zasiłku z opieki jest kosztowna dla budżetu państwowego. Każdy wywiad przeprowadzony ze starającym się o zasiłek to mnóstwo papieru na przeróżne deklaracje i opisy, i to nawet co miesiąc, jeśli trudna sytuacja potrzebującego przedłuża się. Czy nie można było tego usprawnić? Założyć każdemu kartoteki, na przykład elektronicznej, i przy kolejnym wniosku tylko zaznaczać, czy coś w warunkach materialnych starającego się uległo zmianie? W skali kraju zużywa się w ten sposób niewyobrażalne ilości papieru, co uderza w ekologię. System opieki społecznej to przeogromna machina skonstruowana na biedzie ludności, machina, która pochłania przeogromną ilość pieniędzy państwowego budżetu. Bieda jest droga.
Zastanowiłam się: co to za różnica, z której kieszeni wypłaca się komuś pieniądze? Czy z opieki społecznej czy z Urzędu Pracy? Różnica jest w statusie społecznym! Potem na forum publicznym temat biedaków i pomagania stał się wszechobecny. Pojawiła się Orkiestra Świątecznej Pomocy. Pojawiła się pani Ochojska. Pomagała telewizja, internauci, politycy. Bieda i pomaganie stało się tematem głównym w wolnej Polsce. „Dziady” Mickiewicza sięgnęły bruku. Tak oto wylansowano wizerunek Polaka – nie dumnego, lecz godnego politowania.
Wszystko się zmieniło. Kim my, ludność cywilna, staliśmy się dla państwa i dla siebie nawzajem. Wcale nie zmieniło się tak, jak zapowiadała propaganda antykomunistycznego zrywu. Zapowiadała mianowicie, że skończy się ustrój, w którym człowiek jest dla systemu, a zacznie się ustrój, w którym system będzie dla człowieka. Ten punkt programu nie został zrealizowany.
Od razu w pierwszych miesiącach nowej Polski zmodyfikowało swój wizerunek i zwyczaje Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne. Przedtem w absolutnym duchu wolności zrywaliśmy się z tatą z miejsca, szli na przystanek autobusowy, skąd w ciągu paru minut, czasem natychmiast jechaliśmy do Krakowa autobusem A-pośpiesznym lub „na łebka” taksówką. Teraz taką podróż trzeba na chłodno zaplanować – zajrzeć przed wyjściem do rozkładu jazdy, żeby długo nie czekać na przystanku. Kto nie ma Internetu, musi sobie wcześniej porobić odpisy odjazdów. Taksówki „na łebka” już nie zabierają z Nowej Huty. Przedtem rozkłady jazdy kompletnie nas, pasażerów, nie interesowały, teraz jesteśmy zdyscyplinowani, zawczasu przygotowujemy się do podróży. Koniec spontaniczności.
Teraz nie zawsze ludzi na bilet komunikacji miejskiej stać! Ceny biletów podskoczyły w nowej Polsce nagle, pojazdy stały się jakby czyściejsze, niezatłoczone. Elitarne. Kogo nie stać na MPK, idzie piechotą albo siedzi w domu. Lepszych obywateli stać na komunikację miejską, gorszych – nie stać. Selekcja.
Drogie kino, teatr, restauracje, kawiarnie, taksówki, basen, kursy języków, grafiki komputerowej, wakacje. Nieznośne terminy do lekarzy. Wszędzie inne niż dawniej standardy. Czuję się jakby ktoś wywiózł mnie do innego kraju.
Szkoła, w której uczył mój tato:
Tutaj zdjęcie mojej ukochanej „Arkadii”:
A poniżej ja w zespole ludowym:
A tu ja o wiele młodsza, w barwach TS Wisła, na Basenie Cracovia: