TO NIE SĄ MOJE DŁUGI >>>

ANTYKOMUNIZMEM
POWINIEN ZAJĄĆ SIĘ INTERPOL!!!

Mam pytanie…

Audio

Metody jak z „Ojca Chrzestnego” i to ma być wielka polityka!

Film USA pt. „Nominacja” (Confirmation) 2016 r. Najpierw urzędnicy Senatu ubłagali bohaterkę filmu, by zeznała przed komisją Senatu prawdę, a gdy zeznała, sponiewierano ją najohydniejszymi obelgami i zostawiono samą.

Nie ja do Was przyszłam, lecz Wy przyszliście do mnie – taką wymowę ma treść oświadczenia wygłoszonego przez bohaterkę na wstępie przesłuchania:

Amerykański polityk: tłusty anioł dobroci. Gdyby na tym filmie politycy nie wystąpili w garniturach i pod krawatami, wyglądaliby jak pospolity gang. To ich poziom. Tacy uczą nas demokracji!!

Tagi:

Noce

Kilkanaście lat bez normalnego snu. Pierwszy etap trwał prawie dwanaście lat, drugi równo cztery. Przez pierwsze dwanaście lat uniemożliwiano mi zaśnięcie z różną częstotliwością – co noc, co dwie, co trzy, czasem dwie noce pod rząd. Bywały okresy nieco lżejsze, ale na krótko, bywały też okresy szczególnej aktywności bandytów i okrucieństwa. Przeważnie bezsenne noce trwały do białego rana, a czasem do pierwszej, drugiej lub trzeciej godziny. Za dnia nie pozwalano mi nocy odsypiać, na palcach jednej ręki można policzyć dni, podczas których po ciężkich nocach dano mi pospać godzinę, dwie, trzy. Zresztą w domu warunki mam takie, że ciężko wygospodarzyć moment, by nadrobić straconą noc. Mieszkam bowiem w niedużej kuchni, która jest jednocześnie kuchnią, moim biurem, a zarazem sypialnią. Nie mieszkałam i nie mieszkam przecież sama, a kuchnia – wiadomo – stale jest domownikom potrzebna. Ponadto nie mogłam liczyć na zrozumienie domowników, ponieważ metoda katowania mnie brakiem snu była – mówiąc oględnie – nie do opowiedzenia. Jedyna rada, jaką usłyszałam od „wyrozumiałej” matki brzmiała: to kup sobie jakieś pigułki na sen. Ochrzaniła mnie za to parę razy, że marnuję po nocach prąd, świecąc światło lampki nocnej. Chcąc uniknąć jej ględzenia, siedziałam w bezsenne noce przy świetle komputerowego ekranu, gdy już komputer miałam. Tak więc po cichu i po ciemku gdy nie mogłam wytrzymać już w łóżku, poruszałam się po kuchni jak kret albo jak żyd ukrywający się podczas II Wojny Światowej. Budzono mnie przesyłając na umysł słowa, obrazy, wrażenia – z wielkim, bywało ze skrajnym sadyzmem. Jakiś niewyobrażalny debilizm krył się za tym bestialstwem. Podczas jednej nocy zajmowało się mną prawdopodobnie kilku bandytów na zmianę. Każdy z nich czuwał z najwyższą uwagą, bo gdy pomimo przesyłanych mi przekazów ogarniał mnie błogi stan, jaki pojawia się w momencie zasypiania, natychmiast gwałtownie reagowali. Dokładnie w takim momencie. Z tego wynika, że czuwali z takim natężeniem uwagi, jakby co najmniej prowadzili F-16 podczas powietrznego boju.

Jeden gnojek przesyłał mi obrazy abstrakcyjne, o niezwykle intensywnych barwach, inny z kolei długotrwałe błyski światła, co odbierałam w taki sposób, jakby ktoś silną lampą świecił mi prosto w oczy. Trwało to nieraz po kilka godzin, może dwie, po czym metody się zmieniały. Był jeszcze i taki „geniusz”, który przesyłał jakieś specjalne fale uniemożliwiające zaśnięcie, mimo iż panowała w mojej głowie cisza i nie przesyłano żadnych obrazów. Odbywały się też rozmowy dwóch czy więcej osób – rozmowy słowne lub polegające na wymianie myśli. Bywały przekazy fal oddziałujące na organizm w sposób niezwykle wkurzający. Przeżywałam podczas takich nocy niewyobrażalną gehennę. Szalałam, płakałam, próbowałam pracować nad stronami, próbowałam opisywać sadyzm bandytów. Którejś nocy otworzyłam okno i zaczęłam głośno wrzeszczeć, doprowadzona do ostateczności. Oni nie zwracali się do mnie jak do człowieka, o nic nie pytali, niczego nie chcieli. Po prostu bili.

Dnie następujące bezpośrednio po takich nocach były straszne. Czułam się jak ciężko chora, wielkim wysiłkiem było nawet wspinanie się po schodach – byłam tak umordowana, że ciało odmawiało posłuszeństwa i wstępowanie po schodach krok za krokiem wykonywałam nadludzkim wysiłkiem woli, a z oczu płynęły mi strumieniami łzy. Nie wychodziłam w takie dnie nigdzie daleko, najwyżej do pobliskiego sklepu po coś niezbędnie koniecznego, bo nie do opanowania płacz dopadał mnie byle gdzie – w sklepie, na ulicy. Przepadały mi niejednokrotnie terminy do lekarza. Bałam się iść do dentysty, wolałam nawet cierpieć z bolącym zębem, bo wiedziałam, że na fotelu dentystycznym na pewno rozpłaczę się jak małe dziecko. Byłam jak przepełniony dzban, wystarczyło jedno dotknięcie, bym rozkleiła się zupełnie. Starałam się panować nad sobą, cały dzień wyczekując wieczora, bo po zachodzie słońca – co ciekawe – moje okropne samopoczucie łagodniało, natomiast gwarancji, że tej nocy usnę, nie było żadnej. Pamiętam jeszcze, że zaraz po zjedzeniu obiadu każdorazowo przechodziłam głębszy kryzys. Widocznie resztki moich sił skupiały się na trawieniu. Po pewnym czasie rozszalało się moje ciśnienie, musiałam zacząć brać lek na nadciśnienie, a nadciśnienie jest to choroba, która już nigdy się nie cofa, nawet gdy przyczyna ustaje.

Po pewnym czasie naturalnym biegiem losu z domowników pozostałyśmy w domu same, ja i matka. Matka to osoba o ciężkim charakterze i niedoskonałościach psychicznych i moralnych, co zostało skrzętnie przez moich wrogów wykorzystane. Nigdy nie chciałam z nią mieszkać, ale wróg mój postarał się, by wszystkie moje dążenia do samodzielności mieszkaniowej zostały unicestwione. Utkwiłam więc w kuchni, wciąż łudząc się, że to tylko sytuacja chwilowa. Okazało się, że nie chwilowa. Matka stawała się potworem coraz bardziej, wzniecała awantury, kompletnie nielogiczne i bez powodu, z głębokim przeświadczeniem, że ona jest ta lepsza, a ja gorsza i w ogóle najgorsza. Gdyby jej słowa mogły zabijać, już bym nie żyła. Pomyślałby ktoś, że opowiadam o zwykłym rodzinnym konflikcie, jakich wiele. Nie, to nie był i nie jest zwykły konflikt, lecz sytuacja wysterowana metodą kontaktu bezpośredniego. Obie jesteśmy pionkami w grze tajnych oprawców. Pewnie dumni są z tego, że tkwiąc w szeregach tajnych służb Polski i pod nosem innych pracowników tych służb udało im się skonstruować taki właśnie rodzinny kocioł.

Oczywiście pojawia się pytanie, dlaczego ja? Dekady całe, odkąd zauważyłam nienaturalne zainteresowanie mną ze strony tajnych sił, szukałam odpowiedzi. Teraz już wiele rozumiem, ale nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jak mogło dojść do tak rekordowego okrucieństwa, wartego zapisu w Księdze Guinnessa. Przerobiłam Nowy Testament (choć jestem ateistką), wyoglądałam mnóstwo ambitnych filmów, prawie wyłącznie amerykańskich, i w końcu zaczęłam się zastanawiać, co to jest tak naprawdę „homo sapiens”.  W teorii wyglądamy całkiem nieźle, lecz w praktyce – piekło na Ziemi. Czytając, oglądając, analizując i rozmyślając, pisząc listy i przeprowadzając rozmowy, dociekłam, że za moim losem kryje się wielka polityka. Można się przerazić, wiedząc, jak niskie pobudki rządzą naszym, ludzkim losem. I tacy przedstawiciele naszego gatunku istot żywych dysponują niszczycielską techniką, którą bez żadnych oporów moralnych stosują przeciwko ludności. Mieliśmy epokę fascynacji bronią atomową, a teraz – bronią psychotroniczną, za pomocą której przywódcy pewnych państw mogą wreszcie realizować swój odwieczny sen o niczym nieograniczonym sprawowaniu rządu dusz. Gdyby popatrzeć na nasz glob z wysokości kosmosu, jakby patrzyli na nas kosmici, można by zobaczyć, że „homo sapiens” wyniszcza techniką swój niepowtarzalny i jedyny w świecie istot żywych walor, tj. mózg i intelekt. Największym dla ludzkości w tej chwili problemem jest, czy Stany Zjednoczone są, czy nie są największą potęgą świata, o co najbardziej boli głowa samych Amerykanów.  Nikt chyba nie wątpi, że pomiędzy USA a istnieniem wspomnianej techniki związek jest.

Nadal jednak nie wyjaśniłam, dlaczego ja. Odpowiedź jest prosta: powodu do wrogiego zainteresowania mną po prostu nie ma i nie było. Powód owszem jest, lecz znajduje się po tej drugiej stronie. Jak w westernie: to oni są ci źli, a ja ta dobra. Nie odwrotnie. Podobnie było z Irakiem: zakazanej broni po prostu nie znaleziono, ale i tak Irak został przez Amerykanów zrujnowany, tu jest to dobrze opisane (artykuł piąty od końca w spisie). Oto drugie „po prostu”, o służbach: do domu cywili się nie wchodzi, jeśli nie jest to uzasadnione prawem. Jeśli ktoś popełnia wtargnięcie do domu osoby cywilnej, to jest to zło. Nie osoba cywilna jest zła, lecz agresor. Nie odwrotnie. Amerykanie nawymyślali rozmaite powody wprowadzenia u siebie prawa do nieograniczonej inwigilacji ludności cywilnej, co jakimś cudem rozlało się po krajach takich jak Polska, skutkiem czego, a to w ramach antykomunizmu, a to antyterroryzmu popełniany jest przez służby państwowe terror przy zastosowaniu nieludzkiej broni polegającej na oddziaływaniu na odległość na ludzki organizm.

obrazek
obrazek
obrazek
obrazek
obrazek

Na wstępie pierwszej części wpisu wspomniałam, że po etapie uniemożliwiania mi normalnego snu przez 12 lat, nastąpił etap drugi. Któregoś dnia 2010 r. sympatyczni sąsiedzi z mieszkania bezpośrednio ponad naszym wyprowadzili się. Wkrótce pewnej nocy obudził mnie rumor, stukanie, szuranie dobiegające z tamtego lokalu. Wytrzymałam tak godzinę albo dwie i poszłam na górę. Nowi lokatorzy robili sobie remont, w środku nocy! Zwróciłam tym ludziom uwagę i poszłam do siebie. Troszkę się powściągnęli w hałasowaniu, ale i tak odgłosy dobiegające przez sufit nie dały mi zasnąć. Dziwne, słychać było nawet odgłos zamiatania. Co się okazało? Okazało się mianowicie, że nowi lokatorzy usunęli z podłogi warstwę, którą poprzedni lokatorzy położyli, a która pełniła skutecznie rolę izolacji akustycznej. Co się dalej okazało? Okazało się, że ów lokal, który przed wprowadzeniem się poprzednich lokatorów był strychem, nie został przez nich poprawnie dostosowany do zamieszkania. Strych miał „łysą” zupełnie podłogę, pozbawioną warstw izolacyjnych: przeciwpożarowej, przeciwwodnej i akustycznej. Ci sympatyczni lokatorzy popełnili niestety fuszerkę, bo tylko ułożyli jakieś dykty, które, choć skutecznie spełniały rolę izolacji akustycznej, to jednak pod względem przepisów budowlanych były niepoprawne. Gdy tylko zostały usunięte, zaczął się horror – słychać było nawet, jak łyżka upada na podłogę i jak ktoś – za przeproszeniem – puszcza bąka. Tak się zaczęło nowe, czteroletnie „wariatkowo”.

Nowi lokatorzy byli to ludzie młodzi, studenci, i mieli mnóstwo koleżanek i kolegów, którzy odwiedzali ich każdego dnia. Na zmianę zmuszona byłam wysłuchiwać, a to odgłosów remontu, a to libacji alkoholowych, które – jak wiadomo z definicji – są głośne. W kuchni, mojej sypialni, a zarazem biurze, nie dało się normalnie spać ani pracować. Wina leżała na pewno po stronie urzędu miasta, który nie powinien był zezwolić na zamieszkanie strychu niedostosowanego do roli mieszkania. Wina leżała także po stronie nowych lokatorów, ale tylko od pewnego poziomu decybeli wzwyż, bo przecież trudno wymagać, by ludzie we własnym domu fruwali, zamiast chodzić, nie zrzucali łyżeczek na podłogę, nie puszczali bąków, nie prowadzili (normalnego) życia towarzyskiego. Gdy już przekroczyli czerwoną linię decybeli, interweniowałam. Najpierw szłam na górę zwrócić uwagę, a gdy to nie pomagało, dzwoniłam po policję. Patrole policyjne nie potrafiły pojąć tego „skomplikowanego” problemu hałasu ponad miarę, z uwzględnieniem wady mieszkania – byłam dla nich tylko starszą panią, której wszystko przeszkadza. Walcząc z hałasem w ten sposób, równocześnie rozpoczęłam batalię po stosownych urzędach Krakowa, w sprawie wadliwego stropu. Urzędnicy – oczywiście – robili sobie z problemu i ze mnie kpiny. Niczego nie osiągnęłam. Po kilkunastu tygodniach tego piekła zaprosiłam Telewizję Kraków. Ekipa przyjechała, nakręciła materiał filmowy, przeprowadziła ze mną wywiad i pokazała reportaż w telewizyjnych wiadomościach. Pomogło. Wieść o zachowaniu pary głównych lokatorów dotarła do ojca dziewczyny, którym okazał się biznesmen i któremu zależało na opinii. To on był właścicielem mieszkania. W krótkim czasie potem sprzedał je. Ulga nie trwała długo.

Mieszkanie kupił pan, który na stałe mieszka poza Polską. Sto metrów kwadratowych powierzchni podzielił na kilka pokoiczków, które zaczął wynajmować na zasadzie hotelu. Pozajmowali je najpierw grupa studentów, potem robotnicy pewnej firmy. Libacje alkoholowe odbywały się całą dobę na okrągło. Centrum towarzyskie stanowiła ich kuchnia, która położona jest bezpośrednio nad moją kuchnio-sypialnio-biurem. W kuchni postawili fotel na sprężynach, który przy najmniejszym ruchu osoby siedzącej na nim nieznośnie skrzypiał. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że w przepisowym budownictwie warstwa izolacji akustycznej powinna być położona w taki sposób, by nie stykać się z pionowymi ścianami. Tym sposobem wszelkie stukanie o podłogę nie jest przenoszone do innych kondygnacji po ścianach, w górę i w dół. A ponieważ piętro wyżej takiej izolacji nie było, słyszałam wszelkie ruchy na wspomnianym fotelu ­– skrzypienie słyszałam tak, jakby ktoś skrzypiał obok mnie. Ten odgłos był nie do zniesienia zwłaszcza nocą, gdy przyłożyłam głowę do poduszki na moim materacu do spania, ułożonym na podłodze. Opisując „akustycznie” problem, zgodnie z prawem fizyki, odgłos skrzypienia przenosiły ściany i przechodził aż na moją podłogę. Sąsiedzi u góry z impetem zatrzaskiwali drzwi od szafek i zasuwali szufladę. Tłukli się też drzwiami od łazienki i pokoi. Nie oliwili zawiasów w drzwiach od łazienki. Gdy już byli mocno podpici, tłukli się stołkami o podłogę, szurali, szamotali się między sobą. Jeden z lokatorów uwielbiał „po pijaku” gadać. Gadał donośnym głosem nawet po kilka godzin, nie bacząc na to czy jest dzień, czy noc. Nie interesował ich stan kanalizacji w kuchni, skutkiem czego parę razy zalali mi sufit. Kiedyś zalali mi przedpokój, strużka wody spływała pół centymetra obok puszki od dzwonka do drzwi. Parę razy zarzygali mi, a to parapet okna kuchennego, a to balkon. Sumując: stado skretyniałych baranów, upojonych do nieprzytomności wódą i – podejrzewam – narkotykami.

Pisałam maile do właściciela mieszkania, przebywającego za granicą. Zwracałam się do firmy zarządzającej naszym budynkiem. Wzywałam policję mnóstwo razy. Przez cztery lata niczego nie osiągnęłam. Policjantka pewnego patrolu, przymilając się do jednego z uczestników libacji, doradziła mi, żebym sprawiła sobie zatyczki do uszu. Pewien policjant doradził mi, żebym zmieniła mieszkanie. Inny z kolei ostrzegł mnie, że bezpodstawnie wzywając policję narażam się na przykre konsekwencje. Pewnej nocy zaprowadziłam policjantów na mój balkon, pokazując rzygowiny. Orzekł cynicznie: ptaszek „naptał”. Rano zrobiłam zdjęcie rzygowin, przydało się potem. Napisałam skargę do Komendy Wojewódzkiej na postępowanie patroli, otrzymałam odpowiedź, że po przeprowadzeniu kontroli Komenda stwierdza, iż policjanci z patroli postępowali poprawnie. Co jakiś czas odbywały się rozprawy w sądzie, skutkiem moich zgłoszeń. Początkowo uczestniczyłam w nich, potem nie.

Byłam nagminnie niewyspana, pracowałam nad moimi stronami półprzytomna. Pewnego dnia, po CZTERECH nieprzespanych nocach udałam się do Komendanta Komendy Miejskiej Policji w Krakowie. Komendant przyjął mnie, wysłuchał i niebawem okazało się, że zajął się sprawą, tak jak należy. Udzielił mi sensownych rad. Sprawa trafiła na pobliski posterunek policji i została przydzielona pewnej policjantce „z jajami”. Była chyba jedynym policjantem „z jajami” na tym posterunku. Wreszcie coś się zaczęło dziać zgodnego z logiką. Policjantka wystosowała listy do zarządcy budynku, do właściciela mieszkania, grożąc należycie konsekwencjami. Potraktowano ją poważnie. Uruchomiła dzielnicowego dla tej sprawy, też zrobił, co należy. Ewidentnie trzymała stronę moją jako ofiary procederu, a nie jak dotychczas było – winnych. Pewnego dnia, począwszy od wczesnego wieczora na górze w mieszkaniu lokatorzy zaczęli się zachowywać jeszcze głośniej – okazało się to możliwe – niż zazwyczaj. Widziałam potem stan mieszkania po tej nocy: połamane meble, zerwane i zmięte jak gazeta linoleum z podłogi w kuchni – obraz jak po przejściu tornado. W trakcie tej nocy wezwałam – oczywiście – policję, bez przekonania jak zwykle. Przyjechali, ale tym razem ich interwencja wyglądała diametralnie inaczej. Jak w dobrym, kryminalnym filmie. Zapukali do drzwi na górze, po czym nastąpił jakiś tupot, trzaskanie drzwi, krzyki, odgłosy szamotaniny czy nawet bójki. Potem dowiedziałam się, że jeden z pijaków rzucił się na policjanta z pięściami. Wiadomo rzecz jasna, jak się to dla niego skończyło. Po krótkiej chwili patrzę przez okno, a tu nadjeżdża grupa antyterrorystyczna policji. Wbiegli na górę, znów jakaś szamotanina, krzyki itp., a następnie, patrząc przez „judasza”, widzę i oczom nie wierzę: moi sąsiedzi z góry leżą porozkładani po schodach, pospinani kajdankami po dwóch. Pogrom! Szczyt szczęścia! Cztery lata na to czekałam!

Tagi:        

Nie antykomunizm, lecz ofensywa

Zachodni świat utrzymuje, że wyzwolił nas spod komunizmu i dominacji Rosji Radzieckiej, i wymaga od nas, narodów rzekomo wyzwolonych, wdzięczności, pod groźbami wszelkimi, m.in. militarnymi. Myślę, że ta wojna, nazywana przez Zachód wyzwoleniem i antykomunizmem, która w istocie była militarną napaścią na nas, była po prostu niepotrzebna. Ona żadnych problemów nie rozwiązywała, tylko ich przysporzyła.

Europa Zachodnia się zestarzała, potrzebowała ściągnąć do siebie młodych ludzi ze Wschodu. Społeczeństwa zachodnie były rozleniwione dobrobytem, niemrawe i średnio błyskotliwe. My natomiast nauczeni byliśmy aktywności — każdy musiał pracować i dokładać wielu starań, by osiągnąć zadowalający poziom życia. Szczególnie ludzie w ZSRR musieli wykazywać się wielką aktywnością, by pokonać niedostatki. Znana jest zaradność Rosjan, ale też Polaków. Ruszyła więc od strony zachodniej wielka machina ogłupiania Polaków, nawet przy użyciu broni polegającej na wpływaniu na umysły.

Powstał paradoks, bo oto produkty wysokiej inteligencji ludzi Stanów Zjednoczonych, komputery, programy itp. potrzebowały odbiorców też inteligentnych i na wysokim poziomie świadomości. Ale stratedzy USA woleli wspierać strategię ogłupiania Polaków — równania do poziomu w Europie, nie do mądrzejszego, lecz do głupszego.

Fragment filmu pt. „Kula” [USA, 1998], pod koniec filmu, od miejsca ok.2 godz.:

Tagi:            
Page 1 of 2
1 2